Z okazji tego, że jutro Święta życzymy
wam kolorowej choinki a pod nią wielu wspaniałych gadżetów
samochodowych oraz bezpiecznej jazdy do bliskich na
święta! ;)
Historia
ta zdarzyła się całkiem niedawno. Uwierzcie mi, że zatrzaśnięte
kluczyki przy tym to bułka z masłem. Miała to być normalna podróż
samochodem do sklepu. Oczywiście pożyczonym cztery kółka od
chłopaka, bo ja swojego odkąd mam prawo jazdy nie zdołałam
jeszcze kupić. Mimo wszystko mogę nazywać siebie typową kobietą
za kierownicą, bo uwierzcie mi można mieć mnóstwo doświadczeń
na drodze, nie posiadając własnego auta, lecz jeżdżąc wciąż
pożyczonymi od rodziny, chłopaka czy znajomych.
Otóż
podjeżdżam pod sklep, wysiadam, idę na zakupy. Po jakiejś
godzinie wracam, wkładam wszystkie zakupy do samochodu i własnym
oczom nie mogę uwierzyć. Przedni zderzak po prostu leży na śniegu.
Tak po prostu jak gdyby nigdy nic sobie zwisa z jednej strony. Jestem
pewna, a wręcz przekonana, że kiedy podjeżdżałam pod sklep to z
moimi czterema kółkami było wszystko dobrze. Jak później
zaczęłam sobie analizować moją drogę do sklepu to jednak
przypomniałam sobie pewne zdarzenie… Kiedy wyjeżdżałam spod
domu to cofając się zahaczyłam trochę przodem samochodu o
krawężnik. Faktycznie odgłos był znacząco głośny, więc
pomyślałam sobie w myślach „Kaśka, a może to jednak przez
ten krawężnik odpadł Ci ten zderzak…?!” I kiedy tak sobie
dumałam nad tym zderzakiem, pochylając się i zaglądając,dotykając
go i próbując dopasować go do reszty samochodu coś podjechało do
mnie od tylu… Rozumiem ,że baba za kółkiem to dla większości
mężczyzn niezły powód do żartów, ale żeby naśmiewać się z
kucającej nad upadłym zderzakiem?! Panowie więcej szacunku!
Oczywiście Panowie chyba jechali z pracy na budowie, jeśli dobrze
doczytałam nazwę firmy na ich samochodzie, także była ich tam
niezła grupa. I tylko czekałam na magiczne zdanie „Coś się
stało? Może Pani pomóc?” Oczywiście i w tym przypadku się
nie pomyliłam Jednak grzecznie i oczywiście bez nerwów wstałam i
powiedziałam „Nie dziękuję, SAMA sobie poradzę” z
dużym naciskiem na SAMA. W końcu jako doświadczona kobieta za
kierownicą stosuję od lat zasadę ograniczonego zaufania, poza tym
już całkiem dobrze znam się na samochodach.
Wracając.
Bardzo zdziwieni Panowie zapytali jeszcze raz „Na pewno poradzi
sobie Pani ?”,„Oczywiście, że tak i jeszcze raz
dziękuje, do widzenia” – brzmiała moja odpowiedź. Chyba
dość stanowczo to powiedziałam, bo pożegnali się i odjechali.
Nie wiem dlaczego nie skorzystałam z ich pomocy. Przecież
najłatwiej można było zagrać idiotkę, która jest sierotą
życiową i miałabym założony zderzak w pięć minut. Ale nie, ja
muszę wszystko od zawsze zrobić. Także wróciłam do kucania nad
moim zderzakiem i zastanawiania się co ze sobą połączyć i jak
dopasować żeby zderzak był na swoim miejscu. Zajęło mi to trochę
czasu, i nieźle się przy tym pobrudziłam, ale przy końcowej fazie
umocowywania zderzaka myślałam, że szlak mnie trafi. Wszystko szło
naprawdę dobrze tylko końcowa część nie chciała się
zamontować. Już spokojna nie byłam, myślałam, że zaraz rzucę
to wszystko i pójdę na autobus. I w pewnym momencie w tych nerwach
kopnęłam zderzak i o dziwo częściowo zamocował się na tyle, że
droga do domu była już możliwa. Jechałam powoli, żeby czasem
nigdzie nie zahaczyć i nie rysnąć nim o ulice. Na szczęście
dojechałam bezpiecznie do domu.
Oczywiście
mojemu chłopakowi nie umknął widok źle zamontowanego zderzaka i
niestety musiałam się tłumaczyć z całej zaistniałej historii.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale powiedziałam mu też o tym, że
w końcowej fazie zakładania zderzaka mocno w niego kopnęłam żeby
się trzymał. Nie chcielibyście widzieć jego reakcji i tego jaki
był zły. Oczywiście dostałam kazanie „Samochód to nie
zabawka i masz się z nim obchodzić z szacunkiem”. Wiem miał
rację, ale zamiast pogratulować mi, że udało mi się naprawić
samodzielnie zderzak skwitował to tylko slowami „Mogłaś już
skorzystać z pomocy tych facetów, przynajmniej auto by nie
ucierpiało”. Uznania w jego oczach nie zdobyłam, ale duma
mnie i tak rozpierała od środka. Pozdrawiam K.
Statystyki
świadczą przeciwko nam. Wszystko wskazuje na to, że baba kierowca
i cztery kółka nie są sobie pisane. Historie typu ,,zatrzaśnięte
kluczyki’’ i ,,wjechałam pod prąd w rondo’’ mrożą krew w
żyłach. Drodzy Panowie, jeśli myślicie, że jesteście urodzeni
za kierownicą to grubo się mylicie. Nie uważam się za wybitnego
kierowcę, choć za kierownicą czuję się pewnie i swobodnie. Nie
jeżdżę na pamięć, jak wyłączą światła na skrzyżowaniu to
nie staję na środku krzycząc, że zginę, ani nie wjeżdżam
metodą ,, na bank ustąpią nawet jak pierwszeństwa nie mam’’.
Pewnie, że na pierwszym aucie parę uszkodzeń się zaliczyło, ale
historie, którą chcę Wam opisać przebijają wszystko co do tej
pory spotkałam.
Nie dość, że wspominam bardzo
często, ile to razy nam się wypomina, że nie rozróżniamy
kierunków. Mój znajomy notorycznie zamiast mówić ,,tutaj w
prawo’’ lub ,,skręć w lewo’’, krzyczy:,, no tu, tu
skręć!!! No czemu przejechałaś!?’’. Pewnie dlatego, że
kiedyś słyszałam coś o zasadzie ograniczonego zaufania na drodze
i nie mam czasu rozglądać się gdy pokazujesz magiczne miejsce
,,tuu!!!!’’ odpowiadam. Muszę patrzeć na drogę! Wszystko
to przebiła pewna historia, kiedy jechaliśmy razem z innym znajomym
na poranne szkolenie organizowane przez nasze miejsce pracy.
Podeszłam w umówione miejsce, wsiadłam i wyruszyliśmy. Kolega
prowadził. Wybraliśmy niestety złą trasę i okazało się, że
musimy zrobić ogromną nawrotkę. Jedziemy spokojnie, wyjechaliśmy
na drogę szybkiego ruchu z pasem zieleni i jedyną opcją było
zawrócenie przez wiadukt oczywiście. Mijamy jeden, drugi, myślę
sobie, że przecież nie ja prowadzę, nie moja sprawa, czekam na
rozwój sytuacji, kiedy pada pytanie: ,,Jak się tu się zawraca?!
Gdzie skrzyżowanie?!’’. Ze stoickim spokojem wyjaśniłam mu
jak to się robi, ponieważ okazało się, że odpowiedź ,,przez
wiadukt’’ nie jest wystarczająca a wręcz zaskakująca i
potrzebny jest jeszcze instruktaż zawracania przez wiadukt. To nie
był koniec przygód tej podróży, na drodze stał jeszcze potwór
zwany rondo! Bezczelny miał więcej niż jedną sygnalizację
świetlną, a przecież kto zwraca uwagę na to, że jest czerwone
światło, kiedy przy wjeździe na rondo było zielone, to oznacza,
że jadę i nie zatrzymuję się! Na szczęście zdążyłam na czas
zareagować. Z miejsca pasażera chwyciłam kierownicę i z cudem
uniknęliśmy tragedii! Innym razem znów okazało się, że nie
tylko on miał problem z rondem. Jadąc kiedyś z koleżanką,
wjeżdżając na rondo kątem oka zauważyłam, że jakiś, tym razem
zupełnie obcy Pan, zbyt poważnie potraktował jazdę ,,prosto’’
przez rondo i stwierdził, że pasy są tylko umowne i prosto znaczy,
że nie musi przecież przejmować się ruchem okrężnym! Na
szczęście obyło się bez obicia boku mojego auta tylko dzięki
szybkiej reakcji.
Po
takich przygodach jak wyżej opisane (i oczywiście z życia wzięte)
nigdy nie oceniam kierowcy kategoriami: baba i facet. Nikt, nigdy
mnie nie przekona, że kobieta za kierownicą zawsze oznacza zło i
klęskę, a mężczyzna urodził się po to by być idealnym
kierowcą, bez wyjątku. A wy znacie takie przypadki jak z mojej
historii? Pozdrawiam! M.
Zima to ulubiona pora roku mojego samochodu. Wtedy uwielbia się psuć w najmniej odpowiednim momencie. Nie było więc dla mnie niespodzianką to, że pewnego zimowego dnia pokrzyżował mi wszystkie plany na popołudnie, a w sumie nawet wieczór. Co mianowicie się stało? Mogę się założyć, że niejedna baba za kółkiem umarłaby ze strachu.
Około godziny 14 wychodzę odśnieżyć moje cztery kółka. Zawsze w tym celu włączam silnik i czekam aż się chwile nagrzeje. Tym razem zrobiłam podobnie. Usiadłam wygodnie w fotelu i obserwowałam ten cały szron na szybach, którego za żadne skarby nie chciało mi się skrobać. Wyjątkowo zaczęłam nagrzewać samochód nieco wcześniej niż zwykle, gdyż nie używałam go chyba z tydzień. Stał na dworze i był tak przykryty śniegiem, że wyglądał jak góra lodowa. Od środka przez szyby nie było widać praktycznie nic. Bałam się po prostu, że mi nie odpali na czas, a trochę się spieszyłam. Ku mojemu zaskoczeniu silnik ruszył bez problemu.
Wszystkie rzeczy pierwszej pomocy czyli torebkę, telefon i inne takie zostawiłam w domu. No przecież chciałam jeszcze do niego na chwile wrócić. Niestety. Los chciał i utknęłam w samochodzie. Zamarzły wszystkie drzwi i okna. Zatrzasnęłam się wraz z kluczykami. Co śmieszne nie mogłam z auta wyjść, ani nigdzie im pojechać, gdyż przez szyby nic nie można było zobaczyć. Przynajmniej było mi ciepło. Miałam także radio (wprawdzie zepsute), które grało moje nieudolne hity z płyt CD. Nie mogłam nawet wezwać pomocy przez klakson, który również zamarzł. Byłam w kropce. Pozostało mi czekać z nadzieją, że szron stopnieje przez ciepły nawiew.
Tak minęły dwie godziny. Robiło się ciemno. Niestety szyby nie odmarzały i wciąż nie mogłam zobaczyć otaczającego mnie świata. Lód był tak gruby, że ilekroć stopniał, natychmiast zamarzał, gdyż na zewnątrz było strasznie zimno. Ilekroć ktoś przechodził obok mnie, jako prawdziwa kobieta kierowca wołałam pomocy. Jednak ludzie nagminnie stosowali zasadę ograniczonego zaufania, albo w ogóle nie reagowali na moje wołania. W sumie dziwne dźwięki z auta to nie codzienność. Minęły kolejne godziny. Ta zabawa zaczęła mnie nudzić. W końcu z pracy wrócił mój tata i z wielkim trudem zeskrobał mi szyby. Pierwszy raz tej zimy moje autko uraczyło zaszczytu wjazdu do garażu. Tam też spędziłam kolejną godzinę. Jedynie tu istniała nadzieja, że szybko wyjdę z tej puszki. W końcu się udało.
Rada dla was: jeśli wasze auto jest w waszym wieku i stało na dworze ładny tydzień przy temperaturze grubo poniżej zera, dwa razy się zastanówcie zanim zaczniecie go odmrażać moim sposobem. Najlepiej jeśli nie macie w planach używać dłuższy czas samochodu wprowadźcie go do garażu, albo co drugi dzień zeskrobcie mu szyby i odśnieżcie. Zima się zbliża, może komuś ta historia się przyda ;)
Macie jakieś inne sposoby na zabezpieczacie auta na zimę?
Wiele tu piszemy o babskiej jeździe. I
możemy pisać o tym mając na względzie to, że prawo jazdy
posiadamy od jakiegoś czasu. Ja mam prawko od dwóch lat.
Według mojego brata i ojca, to o dwa lata za długo.
Nie należę do super kierowców,
przyznaję. Nie należę nawet do grona super bab za kółkiem.
Nie wiem czy nawet moje auto kwalifikuje się do tego, aby nazywać
je „porządnym samochodem”. Ale wiem jedno. Jazda samochodem to
coś co maksymalnie mnie odpręża i daje satysfakcję. Mimo
sporadycznego strachu o własne życie, lubię moje cztery kółka.
Mam je od początku swojej przygody z polskimi drogami.
Po długim kursie na prawo jazdy w
mojej szkole, nawet uważałam, że idzie mi całkiem nieźle.
Pamiętam, że zdałam egzamin na prawko za czwartym razem. Niektórzy
zdają za pierwszym, wiem, wiem... Po wszystkich formalnościach i upływie
pewnego czasu odebrałam swój dokument. Pierwszą jazdę na
którą zaprosiłam wszystkie swoje przyjaciółki
pamiętam jak dziś...
Pojechałam do domu jednej a tam
czekała już reszta. Wsiadłyśmy do samochodu i przy pierwszym
naciśnięciu gazu, zgasł mi! Z wielkim rumieńcem na policzku
odpaliłam jeszcze raz i ruszyłam zdobywać drogi. Cały czas moje
koleżanki śmiały się i rozmawiały, a ja utwierdzałam się w
przekonaniu, że zawód taksówkarza ląduje na mojej
czarnej liście rzeczy, których nigdy nie będę robić. Jednak po 20 minutach wszystkie
siedzące za mną i obok mnie pasażerki zamarły... Oto Ania miała wykonać manewr z
wysepką aby przejechać przez skrzyżowaniu i .. ominęła ją jadąc
pod prąd! No to się porobiło – pomyślałam. Zwłaszcza, że z
przeciwka jechało auto. Zjechałam na bok i uderzyłam w plastikowe
barierki. Czerwono – niebieskie. Nikomu nic się nie stało. Na
szczęście lakier nie jest człowiekiem.
Jadąc do domu pomyślałam, że może
dlatego mam stare auto żeby się sama testować. To nic, że lakier
odejdzie, że opona odpadnie, albo błotnik będzie do wymiany.
Właściwie wpakowałam w to auto tyle pieniędzy, że stać byłoby
mnie spokojnie na nowe. Ale sentyment + kobiece serce robią swoje.
Może każda z nas musi przejść taką babską szkołę jazdy, żeby
lepiej jej było znosić złośliwości sytuacje na drodze?
To chyba najczęstszy problem kierowcy, a jeśli chodzi o kobiety
za kierownicą ryzyko jego wystąpienia wzrasta diametralnie. Każdy
się z tym spotkał, tyle się mówiło na kursie, każdy ma na to
swój własny sposób. Kapeć, laczek, guma… nieważne. Wkurza tak
samo i doszczętnie psuje nam dzień. Z tym właśnie wiąże się
dzisiejsza opowieść. O dziwo jest to historia z happy endem!
Wszystko zaczęło się standardowo, budzę się rano (czyli koło
południa) i robię wszystko w biegu, by zdążyć do pracy. Kąpiel,
jedzenie, śniadanie. Wybiegam bojąc się spóźnienia, wsiadam w
czarnego bat mobile’a i wszystko idzie zgodnie z planem, jednak
dziś los przygotował dla mnie niespodziankę. Połowy drogi nie
przejechałam, kiedy lekko zakołysało, szarpnęło i bam. No tak,
przecież kiedyś ktoś mi już mówił, że dziury są po to, żeby
je omijać a nie trafiać jak w jakiejś grze komputerowej.
Żeby było śmieszniej moje cztery
kółka postanowiły się rozkraczyć na środku wąskiej i ruchliwej
jednopasmówki. No cóż, przecież jak pech to pech, idziemy na
całość. No to awaryjki, diagnoza: tak, owszem to dziurawa opona.
Telefon do pracy, że się spóźnię, telefon do taty, i tu na
szczęście jest w Poznaniu i może być nawet i za 5 minut!
Świetnie, ale co dalej? Wyławiam wzrokiem dobrą duszę o silnych
ramionach w celu zepchnięcia auta z drogi, kiedy podchodzi do mnie
grupka dwudziestoparoletnich mężczyzn. Już chcę krzyczeć: ,,moi
bohaterzy, przyszliście mi pomóc!’’, kiedy słyszę: ,,sorry,
masz może poczęstować fajką?’’. W myślach: ,,No koleś
dobij mnie! Nie, nie mam papierosów, nie palę, ale za to możesz
pociągnąć ulatniającego się powietrza z opony, ponoć też daje
niezłego kopa!’’ , na ustach: ,,nie, przykro mi, nie palę’’.
Już chcę poprosić ich o pomoc, na szczęście w tym momencie
podjeżdża znajome auto taty. Szybka rozmowa i szybka akcja,
wspólnymi siłami spychamy auto na krawężnik i tu nie mogąc sobie
dać rady z odkręceniem starych śrub kombinujemy dalej. Wtem
genialny mój tata wygrzebuje ze swojego bagażnika ,,zapasowe koło
w spreyu’’. Sceptycznie podchodzę do tego pomysłu, ale przecież
co ja wiem jestem tylko kobietą w potrzebie! I tu dzieję się
magia! Okręcamy wentyl, co jest zdecydowanie prostsze od śrub,
odblokowujemy piankę, która napełnia koło, zasklepia dziurę, i
mogę jechać do prosto do mechanika po nową oponę! Dzień
uratowany! Dzień, czas, no i przecież nauczyłam się nawet czegoś
nowego! Od teraz ja – kobieta kierowca – i mój nowy przyjaciel w
sprayu zawsze podróżujemy razem, gdyby trafiła się powtórka
podobnej przygody.
A wy jakie macie sposoby? Sprawdzone, wyuczone, czy własne
autorskie? Czekamy, aż się podzielicie!
Zauważyliście,
że niektóre kobiety za kierownicą w nieskończoność zmagają się
z nieustannym pechem? Kiedy to chociażby ich samochód notorycznie
się psuje, albo od czasu do czasu tu i tam gdzieś komuś porysuje
się, bądź stuknie w zderzak, albo przez przypadek wpadnie do rowu…
Moja
kumpela bije wszystkie kobiety za kierownicą na głowę. Nie ma
prawa jazdy wprawdzie od wczoraj, jednak zawsze jak wsiadam z nią do
auta czuje się jakby to prawko zrobiła dosłownie przed chwilą.
Większość naszych wspólnych podróży na ogół kończy się
zawsze jakąś przygodą.
Oto historia z pewnej naszej
wyprawy, która jeszcze dobrze się nie rozpoczęła a już prawie
musiała się zakończyć...
Pewnego wiosennego dnia miałam
załatwić z moja kumpela pewna ważną dla niej sprawę. Przyjechała
po mnie do domu, zaparkowała na podwórku, by tam na mnie poczekać.
W tym momencie trzeba wspomnieć, ze właśnie o to nieszczęsne
podwórko się rozchodzi... Niby normalne podwórko, ale jednak po
tym pamiętnym dniu okazało się, że nawet czasem wyjazd z niego
może okazać się dużym problemem... Kiedy ruszyłyśmy i moja
przyjaciółka zaczęła pomału wyjeżdżać (tutaj trzeba dodać że
jechała naprawdę bardzo powoli) ja postanowiłam pomalować sobie
usta. W tym momencie nastąpił wstrząs. Moja głowa tak mocno
uderzyła w sufit auta że na kilka dni nabawiłam się niemałego
guza. Zaczęłam się zastanawiać, co się stało? Przecież
jechałyśmy raptem 15 km/h i nawet nie wyjechałyśmy z podwórka.
Nasze cztery kółka z niewiadomych przyczyn nagle wylądowały na
konarze niedawno ściętego drzewa. Spojrzałam na moja kumpelę a
ona jak zawsze w takich sytuacjach (a miała ich niemało) ze
stoickim spokojem patrzy na mnie i zastanawia się jak ona to
zrobiła. Również nie mogłam pojąc jak jadąc tak powoli, do tego
na prostej drodze znalazłyśmy się nagle na konarze drzewa łapiąc
przy tym gumę.
Bez
większego namysłu musiałyśmy wykorzystać naszą kobiecą
bezradność i poprosić jakiś Panów przechodniów o pomoc.
Pomijając fakt, że większość świadków miało z nas niezły
ubaw znalazło się dwóch chłopaków, którzy zmienili nam w aucie
koło. Podziękowałyśmy im uśmiechem i ruszyłyśmy dalej... Co
nie zmienia faktu ze byłam ogromnie zła na moja kumpelę i do dziś
nie mogę zrozumieć jak jej udało się dokonać czegoś
takiego?!
Na niektórych kierowców po prostu nie ma rady...
Pecha maja i mieć go będą... Kobiety za kółkiem nie maja łatwo,
ale czasem los się do nas bardziej uśmiecha niż do mężczyzn.
Nawet jeśli mamy pecha i spotykają nas takie dziwne zdarzenia
możemy zaimponować naszą kobiecą bezradnością z autem i zawsze
znajdzie się ktoś, kto na pewno nam pomoże...